Pomoc i współpraca. Gdzie tkwi problem w tym systemie?

W ciągu ostatnich kilku miesięcy kilkakrotnie pojawiało się to samo pytanie: co z tą pomocą? Albo współpracą, jak kto woli. Jest tak wiele różnego typu publikacji, czy pomoc pomaga, czy szkodzi… Każda kolejna książka pokazuje, że warto, albo że bez sensu. W zależności, od wcześniej przyjętego stanowiska, każdy autor udowadnia swoją tezę. Warto/ nie warto. Trzeba / nie trzeba. Opłaca się/ nie opłaca się. Shitty business… Cokolwiek nie zrobisz, i tak będzie źle.

Pro-pomocowi autorzy uczepiają się jak te rzepy myśli, że winniśmy, że należy i że moralny obowiązek. A skoro tak, to pomimo błędów w systemie i bardzo ograniczonych rezultatów, winniśmy współpracować i pomagać. Przeciwnicy pomocy twierdzą zaś, że system jest tak słaby i  dziurawy, a same działania w sobie są korumpujące i niezrównoważone, że winniśmy się z tego procederu wycofać, bo nie wiemy co czynimy… Pytanie po której stronie dyskursu odnaleźć siebie, jeśli widziało się zbyt wiele?

Z założenia nie czytam już tych książek. Każdy wielki biznesu pomocowego wtrącił już swoje 5 groszy do dyskusji i na serio nic z tego nie wynika. Może tylko to, że kończący swoją karierę pracownicy międzynarodowych organizacji, prócz sutych emerytur otrzymywać również jeszcze będą tantiemy ze sprzedaży tychże książek. Mamy coraz więcej makulatury, a coraz mniej wiemy.

Zgadzam się z tymi, którzy twierdzą,  że mamy moralny obowiązek pomagać tym, którzy z (nie swojej, lub właśnie swojej) winy znaleźli się w tarapatach. To nazywamy humanizmem, prawda? Idealistycznie, staramy się stworzyć świat pełen równych szans dla wszystkich, sami zaburzając porządek. No właśnie, tutaj moja wiara już jest podważana, bo jeśli w kraju, który jest biorcom pomocy młoda dziewczyna zastanawia się, czy zostać prawniczką, czy pracować dla ngo’sów „bo tam się zarabia”, to mam wrażenie, że coś tu jest nie tak. Coś jest też nie tak z projektami, gdzie niby wszystko się udało – była wstęga, VIPy, potwierdzenie od donatora, że projekt rozliczony, a on sam nie działa. To nazywamy marnotrawieniem publicznych pieniędzy.  Przykładów jest wiele

Zastanawiam się, gdzie kryje się błąd? Dlaczego dopiero po 2 latach krwawego konfliktu wszystkiego humanitarne ngo’sy ruszyły teraz na pomoc Syrii. Przecież od 24 miesięcy doskonale wiemy z czym mamy tam do czynienia. Może dlatego, że dopiero teraz donatorzy rzucili na stół okrągłą sumkę, o którą warto się bić, by pomagać uchodźcom (oskarżycie mnie o cynizm?)? I dlaczego chcą głównie pomagać z Libanu (bo głośno się o tym mówi, że najlepszy dostęp do przedstawicieli donatorów fundriserzy mają w Libanie…)? No i dlaczego obok osiedla uchodźców w Dadaab wybudowano jeszcze jedno, luksusowe dla przedstawicieli organizacji pomocowych: gdzie jest wszystko (zimne piwo, klimatyzacja itd. – a za płotem mieliśmy do czynienia z kryzysem humanitarnym). Czy błąd leży w samych organizacjach, cz w niesprawnej polityce donatorów? Która jest niespójna, opóźniona w czasie, politycznie nacechowana i często przede wszystkim deprymująca w naturze…

Czy na koniec każdego projektu pomocowego (realizacji / ewaluacji) dla realisty/ki zawsze musi przyjść frustracja?

A może właśnie odpuśćmy sobie te wszystkie bęłkotliwe wymysły oświecenia i powiedzmy sobie: trade not aid (handel zamiast pomocy)? Nie bylibyśmy pierwsi. No, właściwie to chyba bylibyśmy ostatni 🙂

3 Komentarze

Filed under Praca, Życie na Południu

3 responses to “Pomoc i współpraca. Gdzie tkwi problem w tym systemie?

  1. Hmmm myślisz, że proste powiedzenie sobie tego poprawi sytuację oprócz naszego samopoczucia? 😉 Ja bym w tym raczej widziała proces, który powinien się zacząć od najprostszego (a jednocześnie najtrudniejszego) – zrozumienia znaczenia pełnowymiarowego słowa współpraca 😉

    • I co z tego Kasia, że my to zrozumiemy i będziemy starały się wcielić w życie? 🙂 wiem, wiem… mała skala – wielkie zmiany, efekt motyla… ale tam gdzie są wielkie pieniądze, to chyba motyle nie latają 🙂

  2. Marta

    Jak uwierzę w to, że na ten efekt motyla świat nie ma żadnych szans, to będzie znaczyło, że jestem już starazgorzkniała i pora umierać. A przypadkowo w autobusie jechałam obok chłopaczka, który ze znajomą rozmawiał o dokładnie tym samym. To nie jest tak, że jest nas garstka! Wydaje mi się, (no chyba, że widzę tylko to, co chcę widzieć) że w żóóóóóóóółwim tempie wyrastamy powoli z tej strasznej chciwości. Pewnie miną jeszcze lata, zanim niektóre pomocowe organizacje przypomną sobie, że są od pomagania na zewnątrz, a nie od pasienia własnych ludzi… Póki co, najważniejsze jest chyba rozmawiać, mówić wszędzie, zawsze i wszystkim, tysiące razy, że pomaga się dobrze TYLKO wtedy, kiedy pomaga się mądrze. Jak najbardziej od człowieka do człowieka, jak najmniej pośredników w instytucjach, i nie za dużo – dać trochę bodźców do rozwoju i zaufać, że sobie poradzą, zostawić z wędką. Za dużo „pomocników” występuje jako „wybawiciele z globalnej północy” którzy zawsze wiedzą lepiej i to mnie bardzo niepokoi.
    Tu odbiegając trochę od pomocy humanitarnej, za to jak najbardzIej w temacie trade not aid: http://www.ekonomiaspoleczna.pl/wiadomosc/837915.html

Dodaj komentarz